poniedziałek, 24 września 2012

Kenijczycy dzień drugi - niedziela

Ech, minął rok od mojej próby opisania wizyty Kenijczyków. Nic nie zrobiłam w tej kwestii od tamtej pory, ale postanowiłam nadrobić zaległości, żałując, że wcześniej do tego jednak nie przysiadłam:)

Drugi dzień wizyty w Polsce to była niedziela. Noc my z Danielem spędziliśmy na Ursynowie, zostawiając towarzystwo w naszym mieszkaniu, bo dla nas już zabrakło łóżek. Wróciliśmy po naszych gości w niedzielę rano. Wyglądali na wyspanych, w każdym razie nie trzeba było ich budzić:). Potem okazało się, że "crazy sun" ich obudziło, bo u nich wstaje się razem ze słońcem około 7.00. U nas słońce wstało o 4 nad ranem, i oni razem ze słońcem.

Wybraliśmy się na Liturgię do naszej parafii. Father celebrował fragmenty w języku kikuju, żeby było bardziej egzotycznie. Po nabożeństwie mieliśmy spotkanie z wiernymi, niestety z powodu długiego weekendu było dość mało ludzi. Nie przeszkodziło to jednak  wnioskowi jednej z uczestniczek, że nasi księża to mają na parafiach jak u Pana Boga za piecem i mogliby na praktyki do Kenii jeździć.

Na popołudnie zaplanowaliśmy zwiedzanie Warszawy, na obiad z powodu postu były pstrągi. U nas w domu. Wypiliśmy tez kolejną butelkę wina, co bardzo ucieszyło dziewczyny - okazuje się, że one nigdy przedtem nie piły alkoholu;)

Nie bardzo wiedzieliśmy, co można im pokazać z Warszawie, co byłoby charakterystyczne i ciekawe dla ludzi z małej afrykańskiej wioski. W końcu padło na klasykę czyli na pałac kultury. Postanowiliśmy wjechać na 30 piętro, przy okazji oglądając wystawę, która zawsze przy tej okazji na jakiś temat się odbywa.

Zanim do przyjemności doszło, czekała nas kolejka. Nasza koleżanka postanowiła nauczyć się kenijskich pieśni religijnych w kikuju, więc z dziewczynami coś sobie podśpiewywały w tej kolejce.

Niestety się zawiedliśmy - wystawa była beznadziejna. Dotyczyła ewolucji, na dzień dobry w drzwiach stała wielka czarna małpa. W środku był bezład przedmiotów i zwierząt, przy czym żaden napis nie był po angielsku. Totalna żenada, ale nasi gości nie narzekali. Wjechaliśmy na 30 piętro i to było dużo ciekawsze. Była super pogoda, widok niezły i mimo moich obaw, że nic dla nich interesującego nie będzie, chyba im się podobało. Obeszliśmy cała panoramę Warszawy, popatrzyliśmy przez lunetę za złotówkę, w międzyczasie gadaliśmy i było spoks. Czas nas gonił, bo czekało nas wieczorne nabożeństwo przed świętem Zaśnięcia Bogurodzicy w naszej parafii.

Po wieczerni już byliśmy nieco zmęczeni, ale nasi goście nie przyjechali tu odpoczywać. Na nasze pytanie - czy wracamy do domu, czy idziemy na miasto, ochoczo wybrali miasto. Daniel był niepocieszony, bo już chciał sobie poleżeć:)

Pojechaliśmy więc i przeleźliśmy trasę Krakowskie Przedmieście (w tym towarzystwo pod Pałacem Prezydenckim), lody na Starówce, fontanna w tym dziwnym budynku z dziurą przy Teatrze Wielkim, a potem figury z tyłu sądu (sama nie wiedziałam, ze tak to tam wygląda). W tym najbardziej im się podobała fontanna, choćdla nas wydaje się prosta. Pstrykali zdjęcia i pstrykali i pstrykali....

W międzyczasie zgłosili konieczność zakupienia karty do telefonu, które w ciągu kilku minut wydzwonili. Kupiłam im dwie - dla fathera i dla Pawła - obaj za chwile pytlowali przez komórki, z Afryką! Daniel był oburzony.


Zwlekliśmy się do domu około 22.00 i ja o ile pamiętam stanęłam przed dylematem, co podać na kolację. Usmażyłam chyba ze 12 jajek. Myślałam, że to bardzo dużo, ale poszły wszystkie. Zaczęłam już mieć schiza, że ich głodzimy. A oni ciągle mówili, jak to są obżarci, ale jedli wszystko, co im się dało. Więc już sama nie wiedziałam jak to, ale nasi podlascy znajomi mieli już wkrótce uwolnić nas od konieczności dokarmiania towarzystwa:)