Wbrew pozorom nie było tak źle i udało nam się zalogować w kafejce internetowej w Kikuju. Jest 30 stopni, powyżej zera, jakby ktoś miał wątpliwości. Tuż po przylocie powitał nas ojciec George, tutejszy proboszcz i ugościł w domu parafialnym. Mieszkamy tuż obok miejscowej parafialnej kliniki medycznej (to dużo powiedziane), złożonej z 6 łóżek. Nie wygląda to jak u nas, ale powstało dzięki wyjątkowej determinacji tutejszego proboszcza, który doprowadził do jej organizacji, a teraz walczy, by ją utrzymać. Oprócz kliniki parafia prowadzi średnią szkołę dla młodzieży. I szkoła i przychodnia są płatne, aczkolwiek na poziomie dostępnym dla tutejszych ludzi. Dzięki temu parafia zatrudnia na stałe (aczkolwiek za niewielkie pieniądze) 15 osób!
Ociec George jest bardzo miły i troszczy się o nas starannie. Ma 40 lat i 5 dzieci! Na lunch i kolacje były ziemniaki – Daniel jest happy:). Nie ma łazienki i ciepłej wody – jest za to sedes “paradise” i spłuczka produkcji malezyjskiej.
Jutro będziemy tu na liturgii, a w poniedziałek ruszamy do Masai Mara – parku narodowego na safari. Ksiądz ma znajomych tam, więc może da się coś załatwić w normalnej cenie. Sieć prawosławna jest dość dobrze rozwinięta, jak pojedziemy nad ocean też ma nas ktoś odebrać i oprowadzić – to jest orthodox net working:).
Chciałabym napisać więcej, ale w tej cholernej kafejce jest tak beznadziejna klawiatura, że się nie da:).
BTW. Kikuju to nazwa miasteczka 30 km od Nairobi i plemienia, z którego wywodzi się obecny prezydent Kenii i father George, który się nami zajmuje.
Wczoraj jeszcze udało nam się zobaczyć zachód słońca nad doliną ryftową. Dolina to fragment wielkiego rowu afrykańskiego - takiej dużej przerwy miedzy płytami tektonicznymi, która powstała wiele lat temu (o szczegóły zapytajcie Alinę A.). Kiedyś były tu wulkany, teraz jest żyzna i coraz bardziej zaludniona ziemia. Widok niesamowity. Zachód słońca trwał 10 minut - tu się to szybko odbywa:). Po zachodzie od razu robi się ciemno i zimno (15 stopni!).
Nie ma komarów, psy i koty wyglądają jak u nas. Za to dla lokalnych dzieci stanowiliśmy mega atrakcję - coś jak Murzyn na odpuście w Lewkowie Starym.
Każda rodzina ma osła, który pasie się w okolicznym rowie, albo przenosi wodę - Daniel zachwycony, to jego ulubione zwierzę:)
Pozdrawiamy wszystkich, wierzący niech nas wspomną na swojej liście:)
Buziaki
Ciekawy opowiad, Aniu. Baw sie dobrze!
OdpowiedzUsuńno jasne, a jaka pogoda?
OdpowiedzUsuńCiekawie.Pozdrawiam Anię i Daniela:)
OdpowiedzUsuń