piątek, 11 lutego 2011

Bye Lamu

Nasze lenistwo w Lamu powoli dobiega końca.


W środę po intensywnej wyprawie na snorkelling od razu poszliśmy zakupić jogurt owocowy. Nie to, że musieliśmy nagle wzbogacić nasze żołądki w mleczną florę bakteryjną, ale potrzebowaliśmy czegoś na oparzenia słoneczne. Kupiliśmy ananasowy i bananowy. Jogurty nie są tu zbyt popularne. Te miały smak gumy balonowej, więc akurat nadawały się na okładanie pleców.


Przelezelismy z jogurtem na plecach caly wieczor, dziekujac Niebiosom, ze mamy prysznic. Kolejnego dnia, czyli w czwartek, zmuszeni bylismy przebywac w miejscach zacioenionych, bo slonca mielismy na razie dość. Lezenie w miejscach zacienionych okazalo się dość rpzyjemne, zaklocone jedynia brakiem literatury do czytania (Daniel zabral mi ksiazke, a ja pozostale przeczytalam). Ale nie ma to jak miejscowosc turystyczna – kiupilam jakis kryminal po angielsku i na tyle mnie wciagnal, ze lyknelam już 250 stron.


Spacerujac w dzien po miasteczku natknelismy się na naszego kapitana z wyprawy w srode – Tarzana. Tarzan namowil nas na dzisiejsza krotka wycieczke na jeszcze inna wyspe.

Wczoraj poszlismy jeszcze się odchamic do muzeum- bylo nawet dość ciekawe. Byla między innymi eskpozycjha tutejswzych strojow meskich i damskich, a tazke inscenizacja suahilskiego wesela. Spedzilis,y tam 2 godziny, co jak na upalny to dzien to calkiem niezly wyczyn!


Wieczorem wyszlismy jeszcze raz i wdepnmelismy do kawiarni Whispers Garden Cafe- echh, by;la taka niafrykancka w swoim wystorju... Od razu widac bylo reke kogoś spoza – wszysto bardzo estetycznie, cudowny ogrod z wysokimi drzewami, czysciutko i milo – w srodku byli sami biali (ceny tez z wyzszej polki, ale nie straszne zbytnio). Zachwyceni zjedlismy po ciastku i wypilismy shake jogutowy z musli – pycha!


Dziś z kolei wspolnie z Tarzanem i kolega poplynelismy na pobliska wyspe Manda. Tu znow zachwycalismy się plaza, ciepla i plytka woda, poszlismy na dlugi spacer, podzieiwajac luksusoway hotel zbudowany n nabrzezu, gdzie bialy menedzer pouczal czarnych czlonkow obslugi jak należy odnosic się do gosci. Goscie, którzy przyplyneli lodka, powitani zostali sokiem z owocow, i w ogole pelen Wersal... Spedzilismy tam kilka godzin i glod przygnal nas z powrotem do Lamu. Przy czym samo plyniecei tam bylo przyjemnoscia – chlopaki postawili zagle na lodzi, lodz sunela leniwie, bardzoe owlno wzdluze brzego, my siedzielismy podziwiajac widoki, lapiac ostatnie promienie slonca i sluchajac „Don't worry be happy”. Klimacik do pozazdroszczenia.


Na obiad wybralismy się znow na rybe smazona (dwa dania, plus dwa soki pollitorowe lacznie 20 zl). Kelner, który widzial nas już 4 raz, dal nam swoj numer telefonu, zebysmy się odezwali, jak rpzyjedziemy nasteonym razem...:)


Wieczorem poszlismy jeszcze raz na spacer, popatrzec na osly i ponapawac się powlna atmosfera...



Jutro o 6 rano wyruszamy w kierunku mombasy, a potem nocnym autobusem do Nairobi. W niedziele, jeśli się uda, bedziemy na Liturgii w seminarium, i być mose spotkasmy się z biskupem, jeśli tylko father George nam to zalatwi. A potem może być ciezko z internetem, ale bedziemy się snuc gdzies w okolicach Nairobi i Fathera G.


Pozdrawiamy


AD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz