sobota, 5 lutego 2011

Flamingi

Ostatni dzień naszej wycieczki spędziliśmy nad jeziorem Naivasha. Jezioro słynie z tego, że wokół niego hodowane są wszystkie róże, które można kupić w Europie. Dzięki temu jezioro jest regularnie podtruwane.

Nasz kierowca, John, zabrał nad mniejsze jeziorko obok, gdzie można było obejrzec flamingi. Po dłuższych namowach zdecydowaliśmy się także na rejs łódką po jeziorze. Dzięki temu stada flamingów widzieliśmy z bliska, a oprócz tego odwiedziliśmy kilka rodzin hipopotamów, a na brzegu oglądaliśmy biegające zebry, żyrafy, antylopy itd. Potem jeszcze John zabrał nas w tzw. Public view = miejsce, skąd można obejrzeć całe jezioro (public, bo dostępne – pozostałe tereny są wykupione i ogrodzone przez hotele). Public view okazało się dość słabe, bo jezioro przez hodowle kwiatów zarasta hiacyntem, który tutaj jest chwastem. Więc widok był nędzny. Oprócz tego mogliśmy sobie kupić surową rybę prosto z jeziora. Tuż obok znajdowała się “knajpa” w której zdecydowaliśmy się zjeść rybę po przygotowaniu. Knajpa była na podwórku, składała się z kilku foliowych bądź blaszanych baraków. Wokół latały kury, kurczaki indyki. Niektóre odważne nawet skakały po stolach:). Rybę podali nam na tacy metalowej, z dodatkiem ugali – to coś jakby zastygnięta kasza manna, totalnie bez smaku. Rybę oni tu jedzą palcami, na moją prośbę o widelec pani zrobiła bardzo dziwna minę;). Ryba była ekstra – to jeden z lepszych naszych posiłków…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz