środa, 2 lutego 2011

Nairobi2

Nasz wyjazd do Nairobi, skąd ostatnio nadawaliśmy, okazał się bogaty w emocje.

Zaczęło się dość dziwnie, od dojechania z Kamangu (wieś fathera Georga, gdzie mieszkamy) do Nairobi. Wybraliśmy podroż matatu, i to jest coś, o czym warto napisać więcej.

Matatu to dobry przykład wojującego kapitalizmu. Matatu to bus podobny do volkswagena ogórka (ale nie tego od hipisów, tylko takiego nowszego). Matatu załatwia całą podmiejską sieć komunikacyjną i transport w obrębie miasta. Matatu jest stare, rozklekotane, i ledwo jedzie. W każdym matatu jest kierowca i konduktor, konduktor zwykle jedzie na zewnątrz. Kiedy tylko wyszliśmy bladym świtem na drogę, z oddali usłyszeliśmy trąbienie nadjeżdżającego matatu. Zabraliśmy się pierwszym, który się nawinął. W matatu jest przewidzianych 14 miejsc, przy czym jest to maks, który da się tam wycisnąć – jeśli chodzi o fotele dla pasażerów. Konduktorzy potrafią wcisnąć tam kolejne 6 osób, dokładając deseczki do przejść między siedzeniami albo wciskając 4 osoby na 3 fotele.

Pierwszym matatu dojechaliśmy do Kikuju, potem przesiedliśmy się na drugie matatu. W międzyczasie Daniela napastował jakiś pijany klient, podjarany kolorem naszej skóry. Kiedy dotarliśmy do Nairobi, okazało się, że nasze matatu nie dojeżdża do centrum, więc musieliśmy się przesiąść na drugie. Był tłum ludzi, więc odstaliśmy swoje. W kolejnym miejscu chcieliśmy wsiąść w matatu do Nairobi Safari Walk, ale mieliśmy problem, gdzie jest postój tego właśnie numeru. Pytaliśmy kilka osób, i idąc za ich wskazówkami zrobiliśmy wielkie kółko, w końcu nie znajdując właściwego miejsca. Szlag mnie już zaczynał trafiać, bo widziałam 4. zmarnowany dzień na snucie się tu i tam. Wreszcie ochroniarz z dworca pkp się nad nami zlitował i wskazał nam właściwe miejsce. W kolejnym matatu słuchaliśmy durnego radia na cały regulator. Daniel się podjarał, że mówią o małżeństwie, ale jak się głębiej wsłuchałam, to mnie to przeraziło. Pierwsza historia polegała na tym, że do babki zadzwonił facet i udając turystę namawiał ją na prywatne spotkanie. Kiedy już się umawiali, okazało się, że rozmowy słucha jej mąż, a poza tym jest on line. Potem zadzwonił facet mówiąc, że od 45 lat ma super udane małżeństwo, poza tym jego młoda dziewczyna siedzi obok i jest ekstra. Trzeci wspominał, że jego dziewczyna kupuje super prezenty dla jego zony.

Jak już dojechaliśmy do parku narodowego Nairobi, udaliśmy się na tzw. Safari walk (nic więcej nie udało się zrobić ze względu na brak samochodu). Safari walk to takie większe zoo. Udało nam się tam zobaczyć trochę zwierząt, ale dużo więcej poczytaliśmy o nich, co dało nam niezłe podstawy na safari. Miły spacer zakończyliśmy kawa, ciastkiem i sokiem z owoców za 4 zł.
Potem ruszyliśmy z powrotem. W kolejnym matatu na cały regulator grał afrykański hiphop. Na dworcu PKP kupiliśmy bilet na nocny pociąg do Mombasy, miasta na wybrzeżu. Z kolacją i śniadaniem!

Udało nam się jeszcze załatwić kilka spraw, w tym zjeść w lokalnej knajpce. Najedliśmy się jak prosięta, bo mieli strasznie duże porcje.
Jak już postanowiliśmy wracać (nie zdążyliśmy zajść do muzeum) jakiś miły czarny kolega usiłował pozbawić mnie łańcuszka z szyi (ja kretynka myślałam, że jakiś zboczeniec mnie w szyje uszczypnął). Łańcuszek jednak się nie dał.

Przygoda ta jednak skłoniła nas do spadania z tego miasta jak najszybciej. Znowu przez pół godziny szukaliśmy naszego matatu (wszyscy mówili co innego, łaziliśmy 40 minut). W tym matatu jeszcze nie było najgorzej. Dotarliśmy do Kikuju, które w porównaniu z Nairobi okazało się cichym i spokojnym miasteczkiem. Czułam się jak w Hajnówce:D. Kolejne matatu, które miało nas zabrać do domu, było najbardziej rozklekotane. W pewnym momencie drzwi otwierane z boku samochodu odpadły a konduktor w czasie jazdy o mało ich nie zgubił. Ale gość był sprytny, naprawił je w biegu... Co ważne, matatu kosztuje około 2 zł, więc jest to dość tani sposób przemieszczania się.

Podsumowując: jak najmniej Nairobi – to gorące, zatłoczone, brudne i niebezpieczne miasto. Kikuju przy tym to jak Bielsk przy Nowym Jorku;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz