
Do owoców zeszła 3 osobowa (a może raczej orangutania) rodzina, z małym dzieckiem - oranguciątkiem, które początkowo ciasno trzymało się matki.

Obserwacja jedzących orangutanów to jak rybki w akwarium - niby nic w tym nie ma, a można tam spędzić dwie godziny. Najciekawsze było jak ojciec lub matka ganiały za małym - który w newralgicznych momentach był łapany za nogę:).

W planach mieliśmy relaks na jednej z okolicznych wysp, których jest tutaj 5. Najpierw z lotniska lokalnym transportem dojechaliśmy do centrum. Autobus prowadził dziadek chyba coś pod 80 lat, 1,5 m wzrostu i 40 kilo wagi. Bilety sprzedawał wrzucając do płóciennej torby drobne - niezła kasa fiskalna:)
Jak już byliśmy w centrum, to musieliśmy jeszcze z pół godziny poświęcić na dojście do miejsca, gdzie rezerwuje się pokoje na wyspie. I jaka nas czekała niespodzianka - najtańszy pokój kosztuje 900 rubli - czyli na nasze jakie 800 zł. No niedoczekanie wasze:).
Udaliśmy się zatem do dobrze nam już znanego Tune hotel, zwanego przez nas tuńczykiem. I tu zostajemy do poniedziałku, a na wyspę będziemy tylko wyskakiwać na dzień. Tutejszy Tuńczyk mieści się w centrum handlowym, rzekomo największym na Borneo. Więc dziś spędziliśmy upojny wieczór spacerując po Złotych Tarasach - czy jak je tam zwać. Plusem jest bezpłatny autobus, który kursuje na linii centrum handlowe - centrum KK (Kota Kinabalu).
Jutro zatem mamy zamiar się lenić - choć już strach to zapowiadać, bo za każdym razem poprzednio nasze zamiary lenistwa kończyły się fatalną pogodą:(.
Może jeszcze uda się wyskoczyć do parku narodowego na gorące źródła i ścieżkę spacerową.
Właśnie 13 letni właściciel kafejki internetowej włączył na cały regulator tutejsze przeboje hiphopowe. Uciekamy, bo może skończyć się mordem:(
Trzymajcie kciuki:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz