piątek, 13 listopada 2009

Idźmy na wschod, tam musi być jakaś cywilizacja:)

Dziś znaleźliśmy się najbardziej na wschodzie, na ile się dało oczywiście.

Rankiem, jeszcze w Kuching, szybciutko pojechaliśmy do sanatorium dla orangutanów, żeby zobaczyć je na żywo podczas karmienia. Niestety o 9.00 żaden nie omieszkał się pojawić, mimo nawoływań strażników rezerwatu, w którym byliśmy. Trzeba było dobrych 30 minut, żeby drzewa w okolicy zaczęły dziwnie się trząść i osypywać i żeby pośród nich pojawiły się włochate, rude kształty.

Do owoców zeszła 3 osobowa (a może raczej orangutania) rodzina, z małym dzieckiem - oranguciątkiem, które początkowo ciasno trzymało się matki.

Karmienie odbywa się na specjalnej drewnianej platformie, gdzie pracownicy parku wykładają przygotowane wcześniej owoce i jajka. Obecnie niestety (czy może tez stety) większość orangutanów z powodu sezonu owocowego nie przychodzi na karmienie, gdyż same sobie radzą w dzikim lesie.

Obserwacja jedzących orangutanów to jak rybki w akwarium - niby nic w tym nie ma, a można tam spędzić dwie godziny. Najciekawsze było jak ojciec lub matka ganiały za małym - który w newralgicznych momentach był łapany za nogę:).

Nasze godzinne spotkanie z orangutanami skończyliśmy i ruszyliśmy na lotnisko, żeby przylecieć do Kota Kinabalu - jeszcze dalej na wschód wysuniętym mieście Malezji. Uwaga, praca domowa - na załączonej mapce należy odnaleźć Kuching i Kota Kinabalu i zorientować się, gdzie teraz jesteśmy:). W Kuchning byliśmy od poniedziałku, od dziś jesteśmy w Kota Kinabalu - to takie przypomnienie...

W planach mieliśmy relaks na jednej z okolicznych wysp, których jest tutaj 5. Najpierw z lotniska lokalnym transportem dojechaliśmy do centrum. Autobus prowadził dziadek chyba coś pod 80 lat, 1,5 m wzrostu i 40 kilo wagi. Bilety sprzedawał wrzucając do płóciennej torby drobne - niezła kasa fiskalna:)

Jak już byliśmy w centrum, to musieliśmy jeszcze z pół godziny poświęcić na dojście do miejsca, gdzie rezerwuje się pokoje na wyspie. I jaka nas czekała niespodzianka - najtańszy pokój kosztuje 900 rubli - czyli na nasze jakie 800 zł. No niedoczekanie wasze:).

Udaliśmy się zatem do dobrze nam już znanego Tune hotel, zwanego przez nas tuńczykiem. I tu zostajemy do poniedziałku, a na wyspę będziemy tylko wyskakiwać na dzień. Tutejszy Tuńczyk mieści się w centrum handlowym, rzekomo największym na Borneo. Więc dziś spędziliśmy upojny wieczór spacerując po Złotych Tarasach - czy jak je tam zwać. Plusem jest bezpłatny autobus, który kursuje na linii centrum handlowe - centrum KK (Kota Kinabalu).

Jutro zatem mamy zamiar się lenić - choć już strach to zapowiadać, bo za każdym razem poprzednio nasze zamiary lenistwa kończyły się fatalną pogodą:(.

Może jeszcze uda się wyskoczyć do parku narodowego na gorące źródła i ścieżkę spacerową.

Właśnie 13 letni właściciel kafejki internetowej włączył na cały regulator tutejsze przeboje hiphopowe. Uciekamy, bo może skończyć się mordem:(

Trzymajcie kciuki:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz