czwartek, 12 listopada 2009

W długich domach...

Całkiem długie mają te domy:)

Byliśmy dziś w samym środku dżungli, blisko indonezyjskiej granicy, w gościach u plemienia Iban w długim domu. Taki dom ma około 100 m długości - jak już pisałam, wzdłuż całego budynku ciągnie się weranda/korytarz, który jest przestrzenią wspólną, gdzie bawią się dzieci i siedzą dorośli. Dom poprzecznie podzielony jest na mniejsze mieszkania, które zamieszkują poszczególne rodziny.

Nasz dzisiejszy dom to rzekomo jeden z najbardziej tradycyjnych - wiele podobnych już zostało zmodernizowanych. Choć i u nas dziś można było znaleźć elektryczna kosiarkę do trawy i dzieci ubrane w koszulki z napisem Coca cola:). W domu tym mieszka około 200 osób, z czego dziś spotkaliśmy głównie starszych i dzieci i kilka osób w średnim wieku - reszta była albo w szkole, albo na polowaniu, albo na polu.

Plemię zajmuje się głównie uprawą ryżu (czego przykład widzieliśmy na werandzie - ryż suszył się właśnie), z czego 150 kg rocznie rodzina musi zapłacić za naukę dziecka w szkole. Dzieci uczą się w szkołach z internatem oddalonych kilkanaście kilometrów od domu. Jedzą też to, co upolują - głównie małpy i dzikie świnie. Hodują też pieprz, który sprzedają Chińczykom.

Dom wyglada dosc tradycyjnie, choc tu i owdzie widac przeblyski nowoczesnosci. Zbudowany jest z drewna, oparty na palach - bo usytuowany jest nad rzeka, na zboczu. Podloga jest drewniana badz bambusowa, chodzi sie boso i jest bardzo czysto. Przed wieloma mieszkaniami rozeslane sa slomiane maty.

Oprocz kosiarki elektrycznej przed kazdym dodmem jest elektryczny wiatrak chlodzacy - efekt poprzednich wyborow - ktore rzadzaca partia wygrala w tamtym terenie i w nagrode zroganizowala prad w dlugim domu. Ludzie ubrani sa dosc zwyczajnie, chyba ze chodzi o starszych - ci maja juz bardziej tradycyjne stroje, badz biegaja w samych krotkich portkach. Mezczyzni sa wytatuowani. Dzieci chowaja sie razem, mniejsze spia w kolyskach z kawalka materialu podwieszonego do sufitu na sprezynie.

Dzis gospodarze powitali nas winem z ryzu, ktore bylo bardzo smaczne. Potem zatanczyli tradycyjny taniec - do ktorego na koniec i nas zaprosili:). Taniec byl dosc prosty i wygladalo na to, ze troche im sie nie chce:). Ale ubrani byli w tradycyjne stroje, a i nam uzyczyli swoich piorpuszy.

Po zwiedzeniu domu zeszlismy nad rzeke, gdzie jedne z mieszkancow pokazal nam wyrob rurki do strzelania zatrutymi strzalkami (blowpipe). Potem moglismy sprobowac swoich sil na owocu wiszacym na drzewie:).

Na koniec czekala nas przejazdzka dluga, waska lodka, w ktorej tradycyjnym srodku ustawione byly dwa plastikowe krzeselka z ucietymi nozkami:).

Wrocilismy do Kuchning po kolejnych 4 godzinach jazdy z naszym kierowca i jego dwudziestoletnim, amerykanskm samochodem. Bylo odlotowo!

Jutro rankiem pedzimy obejrzec karmienie ornagutanow w specjalnym sierocincu dla nich, a potem - jeszcze dalej na wschod - do Kota Kinabalu.

Trzymajcie kciuki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz