

Ale ciocia zrobiła na nas niesamowite wrażenie. 1.5 m wzrostu, 40 kilo wagi, bardzo energiczna, od razu sugestywnie opowiedziała nam o przeżywaniu swojej wiary i o tym, jak się za kogo modli. Postanowiłam być miła, żeby też się znaleźć w tej grupie:). Poza tym obiecała mnie zabrać w przyszłą sobotę na targ, gdzie nakupuję sobie wspaniałych bluzek za 2 dolary sztuka. Zresztą, powiedziała, że jak tam będzie, to mi coś kupi zaocznie (już się boję;).

Dziś rano za to znów jedliśmy ciekawe rzeczy - tym razem z lodówki Chrisa. Najpierw cudem odnalazł w czeluściach swoich szafek płatki - ale okazało się, że to czyste, organiczne, owsiane, więc nie odważyłam się jeść ich samych na surowo z mlekiem. Stanęło na serze żółtym z masłem orzechowym. Ale postanowiłam ucieszyć mój skołatany żołądek mlekiem. Ku mojemu zaskoczeniu z kartonu nalałam jakiejś mazi, co okazało się być mlekiem sojowym, w dodatku słodzonym - FU!
Potem ruszyliśmy w naszą długą podroż na północ. Do przejechania było jakieś 160 km, ale nasz przyjaciel tym razem radził sobie fatalnie. Nie miał mapy, narzekał na znaki i ciągle pytał o drogę. Przez bramki na autostradzie przejeżdżaliśmy chyba z 5 razy - nie wiem, jak on to zrobił. Chris się zżymał na przykład, że znaki pokazują drogę numer 2 w dwóch kierunkach i on nie wie którą wybrać - co dla mnie było dość logiczne - to w sumie normalne, że droga idzie w dwóch kierunkach i jedzie się albo w lewo, albo w prawo. Plus odwieczny problem ze skręcaniem bez kierunkowskazu, skręcaniem z niewłaściwym kierunkowskazem, chaotycznie zmienianie pasów - i do tego cały czas, nieustająca gadka o problemach dyskryminacji 3 świata w postaci zdań wielokrotnie złożonych z dygresjami...
Za to jak już nas dowiózł, tak i nas porzucił. Jesteśmy teraz w Damai Laut - w jakimś kurorcie wypasionym. Wreszcie udało się nie rozkminiać problemów światowych, tylko zanurzyć się w ciepłym jak zupa morzu - Bosko. Do tego 3 baseny i inne atrakcje, których jeszcze nie zdążyliśmy obadać. Jutro dzień lenia - i żadnych dyskusji z lokalsami:)
Oczywiście klimat tu trochę inny niż w europejskich kurortach (w których nie bywałam, ale tak sobie to wyobrażam:) - na basenie zakaz bikini pod groźbą wyproszenia, uprzejma prośba o odpowiedni strój w terenie ośrodka i mega służalcze podejście obsługi - aż głupio o cokolwiek poprosić. Pani dziś na kolacji przepraszała chyba z 15 razy - każde z nas z osobna, szok.
Wszystko jest za to mega drogie, więc po dzisiejszej kolacji za ciężkie pieniądze jutro postanowiliśmy jechać na bananach i orzeszkach:).
A teraz wrócę do wczorajszego posta, którego połowę coś mi zjadło. Mam nadzieję, że choć część pamiętam.
Trzymajcie kciuki:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz