wtorek, 10 listopada 2009

Witamy na Borneo!

Od dwoch dni jestesmy na Borneo. Przylecielismy wczoraj do Kuching - miasta na zachodzie wyspy.

Nasz osrodek tym razem znow jest daleko od miasta, i znow jest luksusowaym gniazdem os. Ale ma to swoje plusy - jest piekna plaza i dwa baseny, tez super. Poza tym bardzo ladny wystroj zarowno budynkow jak i wnetrz. Ale sniadanie 60 rubli tutejszych za 2 osoby - czyli jakies 50 na nasze. Pozlacane;)

Wczoraj polprzytomni (wstalismy o 4 rano!) okolo 13 dotarlismy do Damai Beach Resort - wlasnie tego miejsca z powyzszego opisu. Na dobry poczatek ... wylaczylismy klimatyzacje:D

Tuz obok hotelu znajduje sie skansen Sarawaku (stanu, w ktorym teraz jestesmy) - zespol kilkunastu domow, wybudowanych w stylach charakterystycznych dla roznych plemion zamieszkujacych tutejsza dzungle. Wszystkie chaty zgromadzone sa wokol niewielkiego jeziora. Jest to bardzo ciekawe miejsce- do kazdego domu mozna wejsc, obejrzec go od srodka, w wiekszosci gosci witaja przedstawiciele danego plemienia opowiadajac o zyciu w danej chacie. Zwykle dzieje sie cos jeszcze - sa wypiekane ciastka, pani pokazuje, jak sie robi make z palmy, pan wykuwa miecze itd. W jednym domu babcia spiewala bialym glosem - Daniel twierdzi, ze bylby z niej dobry nabytek dla zespolu Zemerwa:). Niektore wyroby mozna tez kupic. Na koniec w sali teatralnej w jednej z chat jest pokaz tancow tradycyjnych- tez byl bardzo ciekawy, szczegolnie Daniel byl zainteresowany ladnymi Malezyjkami:)

Jak juz wrocilismy z pokazu okolo 17.00, to mielismy ambitny plan pojscia na plaze i skorzystania z ostatnich promieni slonca, ale coz, padlismy i obudzilismy sie o 20.00. Wiec poszlismy na nocny spacer, i nieco bladzac podziwialismy lokalne atrakcje.

Dzis rano pojechalismy do parku narodowego Bako - okolo 40 km od Kuching. Jechalismy lokalnym pekaesem z naturalna klimatyzacja - mial otwarte wszystkie okna, plastikowe krzesla i generalnie niezly klimat - my bylismy jedynymi turystami, cala reszta to tzw. lokalsi.

Jak juz dojechalismy do Bako, to musielismy jeszcze doplynac do samego parku lodzia. Mialo to trwac pol godziny, ale trwalo kwadrans - taka mala turysatyczna sciema:).

W parku na nasz mini trekking po dzungli wybralismy sciezke okrazajaca park. Szlismy jakies 3 godziny, w dzikim upale, ale bylo bardzo fajnie, roslinnosc i widoki byla calkiem inna niz u nas. Duzo tez bylo wspinania sie, bo to jednoczesnie teren gorzysty, ale wiedzieliusmy, ze na koniec zanurzymy sie w morzu, wiec tym bardziej mielismy dobra motywacje:)

Jak juz zeszlismy na dol, trafilismy do malego rezerwatu malp - co wygladalo tak, ze malpy uganialy sie nam pod nogami jak koty. W tym tez malpie mamy z malymi malpkami wczepionymi w ich futro od spodu. Niezle widoki:)

Zanurzenie w morzu bylo srednio mozliwe, bo z powodu odplywu i plytkiej wody w tym miejscu trzeba bylo isc strasznie daleko, zeby sie zanurzyc przynajmniej do pasa, wiec ja skonczylam lezac w "brodziku" po kolana:).

Jak juz lodka wrocilismy do Bako, Daniel wyprobowal w lokalnej knajpie miesjcowe oranzady - slodkie jak piorun i dosc dziwnie smakujace, ale przynajmniej ciekawe.

Wrocilismy ta samo trasa pekaesem, zjedlismy w libanskiej knajpie (bardzo fajnie urzadzona, czysta i tania:), a teraz czekamy an autobus do naszego kurortu.

Jutro - dzien lenia. Potem chcemy jeszcze odwiedzic tzw. dlugie domy plemienia Iban, ale to wycieczka calodniowa, bo sam dojazd zajmuje 4,5 godziny. Wiecej o dlugich domach napisze moze nastepnym razem, bo znow sie spieszymy:).

W piatek lecimy jeszcze dalej na wschod - do Kota Kinabalu. Z Borneo do Chrisa wracamy w poniedzialek.

Pozdro dla wszystkich

Trzymajcie kciuki:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz